Wstałem niezbyt wyspany, umyłem się i wyszliśmy z Naifem z domu. On wybierał się do Ammanu na pół dnia, ja postanowiłem udać się na wschód, w kierunku Safawi, na czarną pustynię i tam pozostawić po sobie ślad: „szkic w podróży”.
Prócz aparatów, kamery, wody i herbatników kupionych w małym sklepiku przy drodze, zabrałem do plecaka czerwoną włóczkę. Szedłem drogą, wypatrując autobusu i próbując złapać jakiś pojazd. Ruch był bardzo nikły i przeszedłem około dwóch kilometrów.
W końcu zatrzymał się przy mnie pick-up, z którego wysiadło dwóch facetów. Domyśliłem się, że to policjanci. Spytali dokąd idę i sprawdzili paszport, z którego spisali moje dane. Podałem im imię i nazwisko Naifa oraz jego numer telefonu, który zapisał mi w zeszycie, dzięki czemu dali mi w końcu spokój, życzyli miłego pobytu w Jordanii i odjechali. Chwilę potem przystanął przy mnie samochód z kilkoma wesołymi żołnierzami, którzy podwieźli mnie pod Safawi, ale nie chciałem wjeżdżać do centrum. Choć dystans pomiędzy oboma miastami wynosił około 30 kilometrów, pustynia, która tam się rozciągała była inna niż wokół Bishriyya.
Po horyzont ciągnęły się pagórki zasypane czarnymi, bazaltowymi kamieniami. Niesamowity widok! Zszedłem z drogi i ruszyłem na przełaj. Założyłem hattę, bo słońce mocno już przygrzewało. Przeszedłem po tej martwej, niegościnnej ziemi na pewno ponad kilometr i droga zniknęła mi z horyzontu. Dwukrotnie przeleciał nade mną odrzutowiec, patrolujący zapewne iracką granicę, do której było z Safawi niecałe 200 kilometrów. Znalazłem się w miejscu, które kiedyś było zamieszkałe.
Teren nieco wyczyszczony z kamieni, ruiny domostwa, linie z głazów, będące niegdyś granicami obozowiska – jak wytłumaczył mi poprzedniego dnia Rakad, także ułożony z kamieni okrąg. To było odpowiednie miejsce. Wśród czarnych bazaltów wybrałem jeden, który owinąłem włóczką. Dobrze się prezentował na tle wszechobecnej czerni ostrych głazów, piasku oraz błękitu nieba.
Pracowałem ponad godzinę i zmęczony upałem oraz chodzeniem po tym niegościnnym terenie wróciłem na drogę. Płacąc pół dinara dojechałem busem do Bishriyya, znalazłem dom Naifa i padłem na materacach.
Kiedy po 16.00 wrócił Naif, poszliśmy do meczetu w porze modłów a potem wraz z Rakadem dzwoniąc do swoich znajomych próbowali zorganizować samochód do Jawa. Nie udało się. Było za późno i obiecali zawieźć mnie tam nazajutrz. Z Jawa mieliśmy wrócić do Bishriyya, przepakować się i ruszyć na południe do Azraq.
Długo przekonywałem Naifa, że tej nocy nie będę spał ani na tarasie ani wewnątrz domu. By uchronić się przed komarami, postanowiłem rozbić namiot. Ojciec Naifa wskazał mi odpowiednie miejsce, które rankiem nie było jeszcze oświetlone słońcem. Kiedy siedzieliśmy w dużym pokoju, Naif poprzez Rakada pytał mnie, jakie są szanse przyjechania do Polski i znalezienia tam pracy. Dla tych ludzi, podobnie jak w Syrii czy Pakistanie, każdy z zachodu przybywał z raju. Tłumaczyłem im, że w Polsce jest także bezrobocie i często fachowcy nie mogą znaleźć pracy. Ojciec Naifa słuchał i jakby nie docierało do niego wszystko wskazał na dwóch wnuków, bym zabrał ich ze sobą do Europy. Mogłem się tylko uśmiechać i przytakiwać, traktując to jako żart.
Po skończonym poście odwiedzaliśmy domy dwóch znajomych, ale nigdzie nie zabawiliśmy zbyt długo. Przed spaniem, odganiając się od komarów, zjedliśmy na tarasie z Naifem i wypiliśmy dzbanek herbaty.
Komentarze
Prześlij komentarz