Przejdź do głównej zawartości

Dzień 4: Czarna pustynia

Wstałem niezbyt wyspany, umyłem się i wyszliśmy z Naifem z domu. On wybierał się do Ammanu na pół dnia, ja postanowiłem udać się na wschód, w kierunku Safawi, na czarną pustynię i tam pozostawić po sobie ślad: „szkic w podróży”.

 

 

Prócz aparatów, kamery, wody i herbatników kupionych w małym sklepiku przy drodze, zabrałem do plecaka czerwoną włóczkę. Szedłem drogą, wypatrując autobusu i próbując złapać jakiś pojazd. Ruch był bardzo nikły i przeszedłem około dwóch kilometrów.

W końcu zatrzymał się przy mnie pick-up, z którego wysiadło dwóch facetów. Domyśliłem się, że to policjanci. Spytali dokąd idę i sprawdzili paszport, z którego spisali moje dane. Podałem im imię i nazwisko Naifa oraz jego numer telefonu, który zapisał mi w zeszycie, dzięki czemu dali mi w końcu spokój, życzyli miłego pobytu w Jordanii i odjechali. Chwilę potem przystanął przy mnie samochód z kilkoma wesołymi żołnierzami, którzy podwieźli mnie pod Safawi, ale nie chciałem wjeżdżać do centrum. Choć dystans pomiędzy oboma miastami wynosił około 30 kilometrów, pustynia, która tam się rozciągała była inna niż wokół Bishriyya.

Po horyzont ciągnęły się pagórki zasypane czarnymi, bazaltowymi kamieniami. Niesamowity widok! Zszedłem z drogi i ruszyłem na przełaj. Założyłem hattę, bo słońce mocno już przygrzewało. Przeszedłem po tej martwej, niegościnnej ziemi na pewno ponad kilometr i droga zniknęła mi z horyzontu. Dwukrotnie przeleciał nade mną odrzutowiec, patrolujący zapewne iracką granicę, do której było z Safawi niecałe 200 kilometrów. Znalazłem się w miejscu, które kiedyś było zamieszkałe.

Teren nieco wyczyszczony z kamieni, ruiny domostwa, linie z głazów, będące niegdyś granicami obozowiska – jak wytłumaczył mi poprzedniego dnia Rakad, także ułożony z kamieni okrąg. To było odpowiednie miejsce. Wśród czarnych bazaltów wybrałem jeden, który owinąłem włóczką. Dobrze się prezentował na tle wszechobecnej czerni ostrych głazów, piasku oraz błękitu nieba.

 

Pracowałem ponad godzinę i zmęczony upałem oraz chodzeniem po tym niegościnnym terenie wróciłem na drogę. Płacąc pół dinara dojechałem busem do Bishriyya, znalazłem dom Naifa i padłem na materacach.

Kiedy po 16.00 wrócił Naif, poszliśmy do meczetu w porze modłów a potem wraz z Rakadem dzwoniąc do swoich znajomych próbowali zorganizować samochód do Jawa. Nie udało się. Było za późno i obiecali zawieźć mnie tam nazajutrz. Z Jawa mieliśmy wrócić do Bishriyya, przepakować się i ruszyć na południe do Azraq.

Długo przekonywałem Naifa, że tej nocy nie będę spał ani na tarasie ani wewnątrz domu. By uchronić się przed komarami, postanowiłem rozbić namiot. Ojciec Naifa wskazał mi odpowiednie miejsce, które rankiem nie było jeszcze oświetlone słońcem. Kiedy siedzieliśmy w dużym pokoju, Naif poprzez Rakada pytał mnie, jakie są szanse przyjechania do Polski i znalezienia tam pracy. Dla tych ludzi, podobnie jak w Syrii czy Pakistanie, każdy z zachodu przybywał z raju. Tłumaczyłem im, że w Polsce jest także bezrobocie i często fachowcy nie mogą znaleźć pracy. Ojciec Naifa słuchał i jakby nie docierało do niego wszystko wskazał na dwóch wnuków, bym zabrał ich ze sobą do Europy. Mogłem się tylko uśmiechać i przytakiwać, traktując to jako żart.

Po skończonym poście odwiedzaliśmy domy dwóch znajomych, ale nigdzie nie zabawiliśmy zbyt długo. Przed spaniem, odganiając się od komarów, zjedliśmy na tarasie z Naifem i wypiliśmy dzbanek herbaty.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Dzień 8: Wydmy. Włóczęgi ciąg dalszy

Pozwoliłem sobie na dłuższe spanie i dopiero przed 9.00 wyruszyłem w drogę. Wioska o tej porze wciąż była jak wymarła, tylko kobieta w czerni krzątała się przy zagrodzie z wielbłądami po drugiej stronie ulicy, naprzeciw restauracji. O dziwo nie miałem żadnych zakwasów po poprzednim dniu, ale postanowiłem tym razem aż tak się nie eksploatować. Poszedłem wpierw w miejsce pomiędzy skałami, gdzie jak powiedział mi rozwoziciel wody, znajdowała się tak zwana sadzawka Lawrence’a. Thomas Edward Lawrence. Lawrence z Arabii. Dla wielu Arabów ten Brytyjczyk był legendą. Po studiach w Oxfordzie, kiedy Europa pogrążona była w I wojnie światowej, los rzucił go na tereny Bliskiego Wschodu, gdzie brał czynny udział w wyzwalaniu świata arabskiego spod jarzma Imperium Osmańskiego. Działał też na rzecz Wielkiej Brytanii w kolonialnych rozgrywkach z Francją. Jego terenem działań było między innymi Wadi Rum, o którym pisał w swojej książce Siedem filarów mądrości . Minąłem mały, żyzny ogródek wciśnięty

Dzień 10: …

Do czwartej nad ranem w knajpie obok hotelu znów odbywał się koncert. Z powodu dudniącej, głośnej muzyki trudno było zasnąć. Zjadłem jajko na twardo, khoubz z dżemem i wypiłem herbatę. Mój żołądek znów nieco szwankował. Podejrzewałem szpinak… Może jednak była to ukraińska wódka? Alergia na alkohol byłaby straszna! Nie chciało mi się wychodzić na zewnątrz, Fabiane też długo czytał angielskojęzyczny dziennik wydawany w Ammanie. Na pierwszej stronie oczywiście relacja z Libii i fotografia radosnych demonstrantów. Czytałem w przewodniku o historii Jordanii, w południe powoli zacząłem pakować plecak i zostawiłem go w recepcji. Na ulicy tłok i gwar. Siedziałem jakiś czas przy nieczynnych kranach przed meczetem, obserwując przechodniów, sprzedawców dewocjonalii oraz owoców.   Zrobiłem zakupy do domu, na bazarze kupiłem brzoskwinie oraz banany i wróciłem do Mansour. Przeglądałem przewodniki, pozostawione przez turystów, zalegające na rozpadającej się półce. Zainteresował mnie Jemen. Nig

Dzień 6: W stronę Doliny Rum

                Wiało mocno całą noc i szarpało moim namiotem, przez co nie wyspałem się zbytnio. Wstałem o świcie i przed 7.00 byłem już na drodze. Autobusy w kierunku Ammanu miały jechać o 7.00 i pół godziny później. Nie jechały. Na skrzyżowaniu od strony Arabii Saudyjskiej skręcały w kierunku stolicy Jordanii tylko wielkie cysterny. Kilku czekających tak jak ja mężczyzn zabrało się okazjami. Spoglądałem na zegarek obawiając się, że nie dojadę o właściwej porze do Ammanu i nie będzie już tam tego dnia autobusu do Wadi Rum. Czas mnie gonił, a chciałem jak najdłużej pobyć w tym magicznym miejscu. Miałem szczęście: dochodziła 9.00, kiedy zatrzymał się przy mnie jeep. Biała chusta z opuszczonymi rogami nasunęła mi myśl, że to Saudyjczyk. Rzeczywiście, mężczyzna jechał z Rijadu do szpitala w Ammanie, by odwiedzić swojego przyjaciela. Dobrze znał angielski i przez całą drogę, trwającą niecałą godzinę rozmawialiśmy. Khalid miał trzy żony a z nimi czwórkę dzieci. Narzekał, że z najmłodszą