Zanim słońce zza ogrodzenia zdążyło oświetlić mój namiot, spakowałem się i zwinąłem go, przenosząc plecak do niewielkiego pokoju Naifa. Podobnie jak pomieszczenie dla gości – madafa , w tym samym lewym od wejścia rogu znajdowała się szafa, wzdłuż ścian ułożone były materace z poduszkami. Naif na małym, rozłożonym dywaniku oddawał pokłony w kierunku Mekki. Zawołał jednego z młodszych braci i nakazał przynieść mi herbatę oraz chleb. Otwarłem zabraną z domu puszkę z sardynkami. Nie mógł się poczęstować z powodu Ramadanu. Trudno mi było uwierzyć, że przez miesiąc postu, żyjąc w tak gorącym klimacie, ludzie ci powstrzymują się nawet od picia wody. To dlatego chyba najgorsze godziny, kiedy słońce było wysoko, do minimum spadała aktywność i osada cichła. Wszyscy spędzali ten czas leżąc. Niełatwo mieli też palacze, którzy musieli poradzić sobie z nałogiem, kiedy słońce znajdowało się na nieboskłonie. Na plac zajechał Rakad oraz brat właściciela wielbłądów za kierownicą
Blog z podróży do Jordanii mającej miejsce latem 2011 roku