Przejdź do głównej zawartości

Posty

Wyświetlanie postów z sierpień, 2011

Dzień 5: Czy to ruiny Jawa?

                       Zanim słońce zza ogrodzenia zdążyło oświetlić mój namiot, spakowałem się i zwinąłem go, przenosząc plecak do niewielkiego pokoju Naifa. Podobnie jak pomieszczenie dla gości – madafa , w tym samym lewym od wejścia rogu znajdowała się szafa, wzdłuż ścian ułożone były materace z poduszkami. Naif na małym, rozłożonym dywaniku oddawał pokłony w kierunku Mekki. Zawołał jednego z młodszych braci i nakazał przynieść mi herbatę oraz chleb. Otwarłem zabraną z domu puszkę z sardynkami. Nie mógł się poczęstować z powodu Ramadanu. Trudno mi było uwierzyć, że przez miesiąc postu, żyjąc w tak gorącym klimacie, ludzie ci powstrzymują się nawet od picia wody. To dlatego chyba najgorsze godziny, kiedy słońce było wysoko, do minimum spadała aktywność i osada cichła. Wszyscy spędzali ten czas leżąc. Niełatwo mieli też palacze, którzy musieli poradzić sobie z nałogiem, kiedy słońce znajdowało się na nieboskłonie. Na plac zajechał Rakad oraz brat właściciela wielbłądów za kierownicą

Dzień 4: Czarna pustynia

Wstałem niezbyt wyspany, umyłem się i wyszliśmy z Naifem z domu. On wybierał się do Ammanu na pół dnia, ja postanowiłem udać się na wschód, w kierunku Safawi, na czarną pustynię i tam pozostawić po sobie ślad: „szkic w podróży”.     Prócz aparatów, kamery, wody i herbatników kupionych w małym sklepiku przy drodze, zabrałem do plecaka czerwoną włóczkę. Szedłem drogą, wypatrując autobusu i próbując złapać jakiś pojazd. Ruch był bardzo nikły i przeszedłem około dwóch kilometrów. W końcu zatrzymał się przy mnie pick-up, z którego wysiadło dwóch facetów. Domyśliłem się, że to policjanci. Spytali dokąd idę i sprawdzili paszport, z którego spisali moje dane. Podałem im imię i nazwisko Naifa oraz jego numer telefonu, który zapisał mi w zeszycie, dzięki czemu dali mi w końcu spokój, życzyli miłego pobytu w Jordanii i odjechali. Chwilę potem przystanął przy mnie samochód z kilkoma wesołymi żołnierzami, którzy podwieźli mnie pod Safawi, ale nie chciałem wjeżdżać do centrum. Choć dystans p

Dzień 3: Na wschód, na pustynię

Wstałem o 8.00 i zjadłem skromne śniadanie. Niestety spożyty poprzedniego dnia obiad w Cairo Restaurant spowodował dolegliwości jelitowe… A może było to po ukraińskiej wódce, pozostawionej przez kogoś na lodówce w hotelu, którą się poczęstowałem, by w końcu zasnąć? Napchałem usta węglem i z czarnymi zębami oraz językiem spytałem Loaya, z którego dworca odjeżdżają autobusy na północ do Az-Zarka. Pożegnałem się, zapowiadając powrót za tydzień. Dojechałem miejskim autobusem do terminalu Ragadan w zachodniej części miasta, stamtąd busem do Az-Zarka. Pytając o drogę, znalazłem w końcu miejsce odjazdu autobusów do leżącego bardziej na północ Al-Mafraq, z którego dopiero jechały bezpośrednio busy na wschód drogą numer 10 w odludne, pustynne tereny badii . Jechałem tam z zamiarem zatrzymania się w Al-Bishriyya lub dalej w As-Safawi, nie wiedząc, czy jest w którymś z tych miasteczek hotel. To zresztą nie było problemem, bo miałem ze sobą namiot i chciałem improwizować. Stamtąd, jak wynikało z

Dzień; 2: Amman

Odwieziono nas autobusem do terminalu, gdzie czekaliśmy w małej poczekalni na rozwój wydarzeń. Wydrukowano nową listę pasażerów i znów kolejno wsiadaliśmy do autobusu, który miał zawieźć nas do tego samego samolotu. Zatrzymano jordańskie młode małżeństwo z czwórką dzieci. Wyglądało na to, że chodziło o mężczyznę. Z odjeżdżającego autobusu widziałem, jak awanturuje się w poczekalni. Straciliśmy ponad 2 godziny, ale dzięki temu nie przylecieliśmy do Ammanu o 4.00 rano, tylko o normalniejszej porze. Było już jasno. Z lotniska położonego ponad 30 kilometrów od stolicy, płacąc 3 jordańskie dinary będące równowartością prawie 3 euro dojechałem busem na terminal autobusowy, jeden z trzech w mieście. Sucha roślinność i ubogie namioty Beduinów, walający się gruz oraz ogólny bałagan przedmieść zamienił się wreszcie w pagórki gęsto zabudowane domami. Z dworca wraz z parą turystów ze Słowenii dojechaliśmy taksówką do centrum miasta. Ulice były niemal puste o tak wczesnej porze. Chciałem zatrzymać

Dzień 1: Wylot

Oddech Wadi Rum siedzi mi w głowie od trzech lat. Pustynia pociąga, jest mistyczna. Mam na nogach te same sandały, które kupiłem w Ammanie w 2008 roku. Tym razem do plecaka nie zabrałem żadnej filozoficznej lektury, żadnego Mertona, ojców pustyni, Lao-Tsego, Chatwina. Żadnego autorytetu, któryby epatował pustynię i moją w niej obecność, gloryfikując bycie – w – drodze. Jest jednak namiot, śpiwór, materac, te same, co w Roku Wędrującego Życia. Także kamera, aparaty fotograficzne i dziennik. W 2008 roku Jordania była jednym z 23 przystanków w rocznej podróży, trochę przypadkowym, bo pierwotnie nie planowałem odwiedzić tego kraju. Teraz jest celem. Przygotowałem się merytorycznie do tej podróży, jednak fizycznie czuję się słabszy niż wtedy. Wylecieliśmy z Budapesztu i po 40 minutach lotu linią Malev na wyświetlanej trasie czerwona linia za samolotem zawróciła. Poinformowano nas, że operator z lądu nakazał powrót. Nieco podenerwowani turyści pytali stewardesę, co się stało, ale nie znała