Przejdź do głównej zawartości

Dzień 10: …

Do czwartej nad ranem w knajpie obok hotelu znów odbywał się koncert. Z powodu dudniącej, głośnej muzyki trudno było zasnąć. Zjadłem jajko na twardo, khoubz z dżemem i wypiłem herbatę. Mój żołądek znów nieco szwankował. Podejrzewałem szpinak… Może jednak była to ukraińska wódka? Alergia na alkohol byłaby straszna!

Nie chciało mi się wychodzić na zewnątrz, Fabiane też długo czytał angielskojęzyczny dziennik wydawany w Ammanie. Na pierwszej stronie oczywiście relacja z Libii i fotografia radosnych demonstrantów.

Czytałem w przewodniku o historii Jordanii, w południe powoli zacząłem pakować plecak i zostawiłem go w recepcji. Na ulicy tłok i gwar. Siedziałem jakiś czas przy nieczynnych kranach przed meczetem, obserwując przechodniów, sprzedawców dewocjonalii oraz owoców.

 

Zrobiłem zakupy do domu, na bazarze kupiłem brzoskwinie oraz banany i wróciłem do Mansour. Przeglądałem przewodniki, pozostawione przez turystów, zalegające na rozpadającej się półce. Zainteresował mnie Jemen. Nigdy nie myślałem o odwiedzeniu tego kraju, który na zdjęciach wydawał się bardzo interesujący, ale autor przestrzegał też przed problemami, w tym zdarzającymi się porwaniami. Przewodnik napisano przed kilkoma laty; teraz Jemen był jeszcze mniej bezpieczny dla białych…

W telewizji sportowy kanał Al-Jazeera a w nim relacje z jakichś rozgrywek koszykówki krajów Afryki, potem boks. Wyszedłem późnym popołudniem i doszedłem za Abdali do meczetu Abdullaha, zbudowany około 30 lat temu, wciąż jednak wyglądający nowocześnie. Jego błękitna kopuła zdawała się już gasnąć, podczas gdy dwie wieże minaretów skąpane były w promieniach zachodzącego słońca.

 

 

Nieco niżej znajdował się grecki kościół prawosławny, z którego akurat wychodziła grupa ludzi, ubranych w swobodne, zachodnie stroje. Starsi ludzie i dzieci: osób w średnim wieku nie dostrzegłem.

 

Ulice znów opustoszały w porze wieczornych modłów, by ponownie zapełnić się gwarem. Taksówkarze przystawali przy kafejkach, skąd przynoszono im do samochodów plastikowe kubki z gorącym napojem. Dwa duże łyki i kubki lądowały na ulicy a kierowcy ostro odjeżdżali, w poszukiwaniu pasażerów. Krótkie pierdnięcia: może ktoś wsiądzie?

Lotnisko znajdowało się około 30 kilometrów od Ammanu a kurs taksówką kosztował 15 dinarów. Za tą cenę trzykrotnie przejechałbym przez cały kraj z Ammanu do Aqaby… Na szczęście nocny lot mieli też dwaj Japończycy, udający się do Istambułu. Loay zamówił taksówkę na 23.00 i pożegnaliśmy się obejmując jak starzy znajomi.

Taksówkarz wiózł na tylnim siedzeniu swoje trzy córeczki. Pomimo późnej godziny King Faisal Street w kierunku Talal była zakorkowana i pojechaliśmy naokoło. Na jednych ze świateł czekaliśmy, aż zmieni się światło. Najmłodsza z córek kierowcy dmuchała na nie. Pomogłem i po chwili zrobiło się zielone.

 

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Powrót do piekielnego raju

Kiedy w czerwcu 2008 roku opuszczałem Jordanię, będącą przedostatnim krajem w mojej rocznej podróży dookoła świata, przysiągłem sobie, że wrócę na rozległe pustynie Wadi Rum z jej niesamowitymi skałami. Choć od tamtego czasu minęły trzy lata i wędrówka ta odcisnęła na mnie piętno w postaci nadwyrężonych stawów i bólu nóg, jaki odczuwam do teraz, postanowiłem raz jeszcze spakować plecak, namiot i wyruszyć w drogę, by poddawać się zaistniałym sytuacjom. Znalazłem partnera w postaci firmy SOLSKEN, która zaopatrzyła mnie w okulary chroniące przed silnym, pustynnym słońcem i poleciałem do Ammanu. Ten blog jest zapisem dokonanym na podstawie notatek, jakie czyniłem w podróży, trwającej od 14 do 24 sierpnia. Na ogół przebywałem w miejscach, skąd nie mogłem relacjonować swoich przygód, dlatego tak jak w przypadku podróży do Etiopii postanowiłem zdać relację po powrocie, opatrując tekst w zdjęcia. Postaram się codziennie, przez najbliższe półtora tygodnia uzupełniać blog o kolejny dz...

Dzień 1: Wylot

Oddech Wadi Rum siedzi mi w głowie od trzech lat. Pustynia pociąga, jest mistyczna. Mam na nogach te same sandały, które kupiłem w Ammanie w 2008 roku. Tym razem do plecaka nie zabrałem żadnej filozoficznej lektury, żadnego Mertona, ojców pustyni, Lao-Tsego, Chatwina. Żadnego autorytetu, któryby epatował pustynię i moją w niej obecność, gloryfikując bycie – w – drodze. Jest jednak namiot, śpiwór, materac, te same, co w Roku Wędrującego Życia. Także kamera, aparaty fotograficzne i dziennik. W 2008 roku Jordania była jednym z 23 przystanków w rocznej podróży, trochę przypadkowym, bo pierwotnie nie planowałem odwiedzić tego kraju. Teraz jest celem. Przygotowałem się merytorycznie do tej podróży, jednak fizycznie czuję się słabszy niż wtedy. Wylecieliśmy z Budapesztu i po 40 minutach lotu linią Malev na wyświetlanej trasie czerwona linia za samolotem zawróciła. Poinformowano nas, że operator z lądu nakazał powrót. Nieco podenerwowani turyści pytali stewardesę, co się stało, al...